sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 1


'Can you be my nightingale, sing to me I know you're there.
You could be my sanity, bring me peace, sing me to sleep.
Say you'll be my nightingale'
Rozbrzmiały pierwsze dźwięki mojego budzika. Niechętnie wstając z wygodnego łóżka ruszyłam do łazienki, aby się ogarnąć. Prysznic, higiena jamy ustnej, podstawowe poranne czynności, których większości z nas nie chce się wykonywać. Ruszyłam do kuchni, żeby przywitać się z babcią, gdyż codziennie rano tam przesiaduje, lecz nie zastałam jej tam. Obleciałam cały dom, salon, ponownie łazienkę, swój i babci pokój, nic. Od razu powróciły obrazy z dnia, kiedy moi rodzice mieli wypadek. Znowu powróciła niepewność, strach i w pewnym stopniu odrzucenie. Bałam się, iż babcia również pomyślała, że jestem bezużyteczna. Wiem, to głupie, że myślałam tak o osobie, która jest ze mną praktycznie od zawsze, ale nie mogę się wyzbyć się tych negatywnych emocji. Czasami po prostu wraca to wszystko ze zdwojoną siłą, a ja nic nie mogę na to poradzić. Wróciłam do kuchni i zaczęłam szykować sobie kanapki do szkoły jednocześnie czekając na babcię. Kiedy miałam już wychodzić, kobieta nagle pojawiła się w progu naszego domku.
-Babciu! Myślałam już, że coś ci się stało! - krzyknęłam na wejściu.
-Ależ kochanie, przecież ja byłam na chwilkę u sąsiadki obok - powiedziała spokojnie, a ja w tym samym momencie strzeliłam tak zwanego 'facepalma'. Przecież wczoraj wieczorem mówiła mi o tym. A ja nienormalna zaczęłam snuć jakieś idiotyczne historie...
-Ojejku, zapomniałam. Przepraszam babciu.
-Nic się przecież nie stało Melisso, a teraz zbieraj się do szkoły, chyba nie chcesz się spóźnić?- popatrzyła na mnie wzrokiem zabójcy, lecz po chwili obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Poleciałam szybko na górę po plecak, telefon oraz słuchawki i już po chwili byłam na głównej drodze, prowadzącej do 'więzienia'. Nigdy nie rozstawałam się ze słuchawkami, zawsze musiałam je mieć przy sobie. Trochę lat już miały i coraz częściej mi się psuły,lecz nie chcę wydawać pieniędzy na takie pierdoły. Wolałam opłacić rachunki lub zrobić jakieś większe zakupy. Apropos pieniędzy, będę musiała dzisiaj spotkać się z Noah. Niektórzy pomyślą, że jestem totalną kretynką zarabiając pieniądze w ten sposób, lecz nie mam innego wyjścia na zarobienie szybkiej kasy. Próbowałam już jako sprzątaczka, kelnera, a nawet roznosząc ulotki po mieście, lecz to nie wystarczało. On dawał mi tyle pieniędzy za noc, ile potrzebowałam. Nie, żebym lubiła tę pracę. Nienawidzę jej tak bardzo, ale jednocześnie potrzebuje. To samo siebie wyklucza, lecz muszę pomóc babci. Przynajmniej w taki sposób się jej odwdzięczę za to, co dla mnie zrobiła.
Doszłam do budynku i od razu skierowałam się do szatni, a potem w stronę swojej szafki. Wyjęłam książki z biologii i ruszyłam pod salę 107, gdzie siedziała już połowa mojej klasy. Nie przywitałam się, bo po co. Odpowiedzą, ale nawet nie uraczą cię krótkim spojrzeniem. Wolałam już nic nie mówić. I nie to, że nie jestem lubiana w swojej klasie, po prostu jestem zamknięta w sobie i nie wyrywam się do zawierania nowych znajomości. Kiedy jest potrzeba mogę zwrócić się o pomoc do dziewczyn, pogadać z nimi i tak dalej, lecz nigdy nie nawiązuje jakiejś dłuższej konwersacji. Kiedy zadzwonił dzwonek, udałam się do klasy i usiadłam w swojej ławce obok okna.

Po skończonych lekcjach wróciłam prosto do domu. Musiałam zrobić obiad sobie i babci, gdyż ona nie może zbytnio się przemęczać. Lata robią swoje, a ona nie chce przyjmować do wiadomości tego, że ktoś jej będzie teraz pomagał w obowiązkach domowych.
-Wróciłam! - krzyknęłam od razu po wejściu. Od razu skierowałam się w stronę kuchni, aby zacząć przygotowywać posiłek. Siedziała tam babcia, która jak zwykle robiła na drutach.
-Melisso, dzisiaj na obiad przyjdą nasi sąsiedzi - oznajmiła i podniosła wzrok, czekając na moją reakcję.
-Yyy...no dobrze, ale kto taki? - spytałam się, nie bardzo wiedząc o kogo chodzi.
-Pani Pattie razem ze swoimi malutkimi dziećmi. Pamiętasz? Byłam dzisiaj z rana u nich. Pattie powiedziała, że nie będzie miała czasu na przygotowanie obiadu, więc zaprosiłam ją do nas.
-Ach tak, rzeczywiście wspominałaś - przypomniałam sobie naszą rozmowę z rana.
-Jesteś w tak młodym wieku i już masz sklerozę? - powiedziała babcia z rozbawieniem w głosie.
-Babciuuuu! - zaczęłam się śmiać razem z nią - Ale teraz tak na poważnie, co mam przygotować? Nic tu prawie nie ma - powiedziałam, patrząc na prawie pustą lodówkę.
-Już wyciągnęłam z zamrażarki piersi z kurczaka. Ja ugotuję ryż i zrobię do tego... - nie dałam jej skończyć
-O nie, nie, nie. Lekarz powiedział, że ty masz odpoczywać. Ja zrobię obiad i koniec kropka.
-Och...no dobrze, ale pozwól mi chociaż przygotować stół wnusiu - babcia spojrzała na mnie wzrokiem szczeniaczka, na co ja się zaśmiałam i kiwnęłam potakującą głową.

Tak oto po godzinie obiad był już gotowy i babcia ustawiała wszystko na stół w naszej skromnej jadalni. Po chwili usłyszałam dzwonek. Kazałam babci zostać, a ja poszłam przywitać gości. Kiedy otworzyłam drzwi, ujrzałam kobietę średniego wzrostu i dwójkę rozbrykanych malców.
-Dzień dobry - przywitałam się grzecznie, wpuszczając ich do środka.
-Dobry. Ja jestem Pattie, miło cię poznać Melisso, Maria dużo o tobie mówiła - powiedziała z uśmiechem, na co ja od razu się zarumieniłam.
-Miło mi pa...
-Od razu mówię, żadna pani, po prostu Pattie - oznajmiła z grobową miną, lecz po chwili wybuchnęła śmiechem.
-Pattie - poprawiłam się
-Od razu lepiej. Poznaj moje małe szkraby. Jazzy, Jaxon! Chodźcie tutaj szybciutko! - krzyknęła Pattie i już po chwili pojawiły się obok niej dzieciaki - Przywitajcie się z Mel.
-Cześć jestem Jazmyn - wyciągnęła nieśmiało w moją stronę swoją malutką rączkę.
-Hej mała - uśmiechnęłam się przyjaźnie do niej i lekko przytuliłam.
-A ja jestem Jaxon, ale chłopaki się nie tulą, to ja też nie będę - powiedział z poważną miną, jak jego mama na początku
-Dobra mały, to witaj u mnie - oznajmiłam z taką samą powagą jak on, lecz po chwili oboje się zaśmialiśmy -Zapraszam do stołu.

Powiem szczerze, że nie spodziewałam się tak miłej atmosfery, mimo iż Pattie z początku wydawała się bardzo przyjazną osobą. Nie wiem, może już mam jakieś uprzedzenia w stosunku do obcych ludzi? Rozmowa przebiegała wspaniale. Ja opowiadałam o swojej szkole, babcia (jak zwykle) mnie wychwalała, a pani Mallette mówiła o swojej pracy i dzieciach.
-Tak, mam jeszcze starszego syna - oznajmiła z wielkim uśmiechem na ustach Pattie, gdy zapytałam się, czy ma jeszcze jakieś dzieci oprócz Jazzy i Jaxona - Jest teraz w trasie i za dwa tygodnie powinien być już w domu.
-A no tak! Przecież chodzi o Justina! - zaśmiałam się głupio, a po chwili dołączyli do mnie wszyscy
-Tak, chodzi o niego. Teraz, gdy go nie ma jest mi trochę ciężko. Muszę godzić pracę z opieką nad dzieciakami.
-Nie masz z kim ich zostawić? - zapytała zdziwiona babcia, unosząc w śmieszny sposób brwi do góry
-Na tę chwilę nie. Kiedy Justin jest w domu, on się nimi opiekuje - rzekła Pattie z nikłym uśmiechem
-W sumie...zaraz kończy się rok szkolny i tak nie mam nic już do nauki, więc ja mogłabym zająć się maluchami - poinformowałam kobietę ze szczerym uśmiechem. Bardzo polubiłam dzieciaki. Podczas, gdy babcia z Pattie kończyły jeść, ja już siedziałam z nimi w salonie i bawiłam się.
-Nie no co ty, nie chcę sprawiać ci problemów...
-Ale jakich problemów? - prawie, że krzyknęłam z rozbawieniem - To będzie dla mnie czysta przyjemność.
-No dooooobrze - przeciągnęła literkę o, jakby była jeszcze niepewna, co do tej decyzji - Ale czy mogłabyś przyjść jutro tuż po szkole? - zapytała z nadzieją - Będę płaciła od razu.
-Ale że jak to?! - musiałam wyglądać naprawdę dziwnie z tą miną. Nie dość, że miałabym przyjemność widywać się z Jazzy i Jaxonem, to jeszcze Pattie będzie mi za to płacić?
-Normalnie, będziesz brała za opiekę nad nimi pieniądze. I nie przyjmuję odmowy. Wysokość wypłaty ustalimy jutro.
-Ach no dobrze - odparłam, chociaż w sumie cieszyłam się, że będę dostawać kasę. W końcu będę mogła zrezygnować z  "pracy" u Noah. Już nie mogę się doczekać, kiedy z tym skończę. Gdy zaczynałam, nie spodziewałam się tego, jak daleko zajdą "nasze" sprawy. Z początku myślałam, że po prostu po każdej nocy będzie mi płacił, lecz on z czasem zaczął oczekiwać więcej i więcej, a ja będąc bezbronna musiałam spełniać każde jego zachcianki. Chore, lecz niestety prawdziwe.
Po obiedzie sprzątnęłam naczynia ze stołu i wyniosłam je do kuchni, po czym wszystkie zmyłam. Po niecałym kwadransie wróciłam do salonu, gdzie Pattie zaczęła zbierać się już do domu.
-No dobrze Mario, to by będziemy się już zbierać. Do jutra Melisso - zwróciła się do mnie.
-Do widzenia. Cześć dzieciaki - powiedziałam do Jaxona oraz Jazzy i zbiłam z nimi piątki.
Zobaczymy, co przyniesie jutro.
-------------------------------
Przepraszam, jeśli nie zadowoliłam was tym rozdziałem, lecz początki są zawsze trudne. Dlatego też rozdział pojawił się po tak długim czasie.
Jeżeli spodobał wam się, prześlijcie dalej dla znajomych lub dla innych czytelniczek, żeby było nas coraz więcej :)
I jeszcze jedna sprawa - jeśli znacie kogoś, kto zna się na robieniu szablonów lub same umiecie, to ja skorzystam, gdyż jak widzicie, dzisiejszy wygląd jest do dupy :D
Do następnego :**